Na wstępie odczuwam potrzebę, by podziękować p. Wiktorii Kalembie i Romanie Myszkal z Civitas Christiana, za propozycję przygotowania prelekcji o pani profesor Marii Lachman. Wybór mojej osoby z pewnością był dziełem przypadku. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób zrobiłoby to znacznie lepiej, szczególnie pod względem merytorycznym. Początkowo byłam zadowolona, że mogę coś powiedzieć o mojej Profesorce. Tym bardziej, że dokuczał mi psychicznie pewien niewypełniony obowiązek. Ile razy bowiem byliśmy z Mężem w Brzezinach, Profesorka zaczynała opowiadać o życiu Rodziny i swoim, a potem nagle przerywała, uzasadniając:
Muszę ci to wszystko opowiedzieć, a ty napiszesz. Niestety, nie doszło do tego, ja nie nalegałam, by uzyskać informacje, bo naiwnie sądziłam, że jeszcze zdążymy. Nie podejrzewałam, że to życie zostanie tak nagle przerwane. Może więc tym, co przedstawię, choć w części spłacę dług zobowiązań.
Przy opracowywaniu wspomnień o pani profesor M. Lachman szybko okazało się, że moje chęci są niewspółmiernie większe, niż możliwości. I tu z pomocą i radami przyszły mi panie: Łucja Kozak, Antonina Banaś, Maria Biedka i p. Krystyna Wąs. Szczególnie p. Wąs – sąsiadka Profesorki z Brzezin – zawdzięczam najwięcej.
Przygotowując się wykorzystałam wspomnienia byłych uczniów z Ropczyc i Leska, nauczycieli, artykuły z lokalnej prasy, książkę A. Jedziniak Nasze liceum, Księgę pamiątkową liceum, wydaną z okazji kolejnego zjazdu absolwentów, którą podarował mi pan Bernard Baran, wywiad pana Mariusza Głuszko, informacje z internetu i wreszcie własne wspomnienia.
Nie sposób kreślić sylwetkę Profesorki bez osadzenia wydarzeń w Rodzinie, w której wzrastała. Będę więc nawiązywać do Dziadków, Rodziców i Rodzeństwa. Zacznę od życiorysu, najbardziej wiarygodnego bo napisanego przez samą Profesorkę, gdy starała się o pracę w Lesku.
Urodziłam się w Brzezinach pow. Dębica 17 lipca 1912r. Egzamin dojrzałości z zakresu gimnazjum i liceum typu humanistycznego – złożyłam w Krakowie 1930/31r. W tym roku zapisałam się na filologię, studiując równocześnie dwa przedmioty: pedagogikę i geografię jako przedmioty równorzędne. Później dołączyłam polonistykę – kosztem pedagogiki. Pierwszy dyplom magistra filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego uzyskałam w roku 1936. W roku 1936/37 odbyłam praktykę w państw. Gimnazjum Żeńskim w Krakowie. W roku akademickim 1937/38 ukończyłam – wymagane wówczas – Studium Pedagogiczne. W zakresie pedagogiki jako przedmiotu głównego posiadam: wysłuchane cztery lata odnośnych wykładów, odbyte wszystkie wymagane pracownie, proseminaria i seminaria; zdane kolokwia i dwa egzaminy magisterskie: psychologię ogólną i logikę z metodologią (prof. Garbowski). Pozostałych egzaminów oraz pracy magisterskiej na tym fakultecie nie zdążyłam zrobić, zmuszona trudnymi warunkami materialnymi do opuszczenia Krakowa i objęcia – nadanej przez Kuratorium Krakowskie i Wojew. Śląskie posady nauczycielki w Państw. Gimn. w Orłowej woj. Cieszyńskie, gdzie pozostawałam aż do 30.06. 1939r. W okresie okupacji niemieckiej pracowałam bez przerwy w zorganizowanym tajnym nauczaniu w zakresie szkolnictwa średniego, ogólnokształcącego na terenie powiatu dębickiego – w grupie Brzeziny, ucząc: języka polskiego, łacińskiego i geografii. Od roku 1945 od 1 września pracuję w Gimnazjum Ogólnym w Ropczycach w charakterze nauczycielki języka polskiego. Na skutek wojny szereg mych dokumentów naukowych zaginęło – tak że obecnie posiadam tylko jeden dyplom magistra filologii.
Pewne fragmenty wymagają rozszerzenia. Już sam fakt równoczesnego studiowania dwóch przedmiotów, świadczył o wyjątkowych zdolnościach, a ukończone Studium Pedagogiczne wówczas wymagane oraz zdane dwa egzaminy magisterskie dowodzą o wielkiej pracowitości i systematyczności. Dalsze studiowanie przerwała Profesorka ze względu na trudną sytuację materialną rodziny. Przeniosła się więc z Krakowa do Orłowej w woj. cieszyńskim i tam pracowała w Państwowym Gimnazjum do końca czerwca 1939, ucząc języka polskiego.
Mam wrażenie, że podjęcie pracy zarobkowej, przy ambitnych planach naukowych i możliwościach intelektualnych, było pierwszym krokiem na drodze służenia Rodzinie, kosztem własnych wyrzeczeń i rezygnacji. Nigdy jednak wcześniej nie słyszałam od Profesorki, że już w 1937 r. Rodzina miała problemy finansowe. Wprawdzie podczas jednego pobytu w Brzezinach Profesorka wyprowadziła mnie z Mężem na wzgórze za domem i zataczając ręką okrąg, obejmujący pola i lasy, oznajmiła kiedyś to wszystko należało do Lachmanów, ale zostało przegrane w karty. I z charakterystycznym, beztroskim uśmiechem dodała:
no i dobrze, bo co ja bym teraz z tym robiła. Może ta sprawa miała jakiś związek z wydarzeniami z 1937 r., ale trudno mi to jednoznacznie i odpowiedzialnie stwierdzić.
Na podstawie zgromadzonego materiału spróbuję odpowiedzieć, chociaż skrótowo na pytanie, kim byli państwo Lachmanowie na przestrzeni trzech pokoleń. Bezspornym jest fakt, że była to rodzina o głębokich tradycjach patriotycznych oraz zainteresowaniach i uzdolnieniach muzycznych. Dziadek Profesorki Jan Lachman był uczestnikiem powstania styczniowego, później pierwszym dyrektorem szkoły w Brzezinach. Posiadał umiejętność gry na skrzypcach. Ojciec Profesorki prowadził chór kościelny, starszy brat Stanisław w 1933 r. założył w Mielcu chór „Melodia”, w prowadzeniu którego swój udział miała też Profesorka. Rodzinny dom w Brzezinach rozbrzmiewał muzyką, pieśniami patriotycznymi i poezją, szczególnie romantyczną. Tam bowiem w wieczory spotykali się Ci, którzy wyznawali wartości, według których postępowali państwo Lachmanowie. Można powiedzieć, że żyli Oni Polską zarówno w chwilach dobrych jak i złych. O tych ostatnich zadecydował tragiczny rok 1939. Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że Oni mieli w genach zakodowany patriotyzm. Potwierdziły to dwa następne pokolenia – Rodzice, rodzeństwo i sama Profesorka. Od wakacji 1939r. przebywała już w Brzezinach. Sytuacja, w jakiej znalazł się kraj, wymagała, by stanąć do walki i stawiać opór. I tu znów sprawdzili się państwo Lachmanowie. Brat Stanisław był uczestnikiem kampanii wrześniowej, później w Brzezinach zorganizował placówkę Armii Krajowej. Był porucznikiem i dowódcą placówki „Bomba” oraz jednym z bohaterów walk o niepodległość Polski w latach 1939-1956. Brat Marian był kurierem tatrzańskim. Cała rodzina wstąpiła do AK i została zaprzysiężona tzn. Rodzice, wymienieni Bracia, Siostra Helena i Profesorka.
Żołnierze AK z placówki „Bomba” pod dowództwem porucznika S. Lachmana i innych rozbrajali posterunki, uderzali na niemieckie, cofające się tabory, zapobiegali rabunkom, organizowali zasadzki i wysadzali tory. W czasie tzw. Akcji „Burza” doszło do otwartej, niebezpiecznej walki w lesie o charakterystycznej nazwie „Piekło” Profesorka jako sanitariuszka „Kora” opatrywała wówczas rannych. Przejmującą scenę zawiera wywiad p. M. Głuszko, gdy Profesorka udziela pomocy rannemu Niemcowi, bez rąk, bardzo cierpiącemu, który modli się nie o życie, lecz o śmierć. Trudno sobie wyobrazić w tej sytuacji Profesorkę. Była przecież bardzo młoda, wrażliwa, a przyjęła na siebie obowiązki odpowiedzialne, niebezpieczne i wzorowo je wypełniała. Ale gdy chodziło o Polskę, to dla Niej, jak i całej rodziny, nie było zahamowań, a była tylko naczelna idea „Służyć Ojczyźnie”.
I służyli pp. Lachmanowie Ojczyźnie, Bogu i innym ludziom nie dla własnych korzyści lecz z nakazu sumienia, bo w ich Rodzinie słowo „Polska” od zawsze była odmieniana przez wszystkie przypadki. Nie sposób inaczej wyjaśnić źródeł wojskowej i konspiracyjnej działalności Braci, Siostry Heleny i Profesorki. W toczących się walkach często byli ranni i tu znów wyjście znaleźli pp. Lachmanowie. W ich domu zorganizowali szpitalik polowy. Miały tam tymczasowe schronienie osoby, które fizycznie ucierpiały w czasie walk. Dokonywano tam nawet koniecznych zabiegów w warunkach wyjątkowo trudnych, bo pod osłoną nocy i przy świecach.
Spróbuję opowiedzieć trochę o samym budynku, pp. Lachmanów. Był on położony na pagórku, w sąsiedztwie kilku domów. Był obszerny z dwoma wejściami – od zabudowań gospodarczych i ogrodu. W jego skład wchodziły ganek, kuchnia, łazienka i cztery pokoje oraz pomieszczenia na poddaszu. Duży dom i jego lokalizacja były idealnym miejscem do pracy konspiracyjnej. Tam miała swą kwaterę placówka „Bomba” Armii Krajowej. Oczywistym jest fakt, że musiał być chroniony przez żołnierzy AK i ZWZ. To u pp. Lachmanów było również prowadzone tajne nauczanie od 1 V 1940r. do 30 VII 1944. Komplety konspiracyjne nazwano kryptonimem „Kuźnica”. Realizowany był program szkoły średniej, a nauczanie kończyło się małą lub dużą maturą. Zajęcia ”Kuźnicy” odbywały się najczęściej 2 razy w tygodniu, po 2 lub 3 godz. pod osłoną nocy. Ich częstotliwość była zawsze uzależniona od okoliczności. Nauczycielami byli m.in. brat Stanisław i Profesorka. Uczyła ona nauk przyrodniczych, łaciny, a gdy istniała potrzeba, to języka polskiego i innych przedmiotów.
Nadrzędnym celem było danie młodym ludziom rzetelnej wiedzy i możliwości dalszego kształcenia w różnego typu uczelniach, w tym w szkołach podchorążych i podoficerskich. W założeniach widoczne było perspektywiczne myślenie o przyszłości Polski i Polaków. „Kuźnica” w Brzezinach była ewenementem w skali kraju, tworzyło ją łącznie 24 wykwalifikowanych profesorów.
Podczas jednego pobytu Profesorka wskazała nam okno na poddaszu, wychodzące na ogród, z którego mieli w razie niebezpieczeństwa wyskakiwać uczniowie. Wprawdzie zajęcia odbywały się nocami, ale zagrożeń było wiele. Wszyscy bali się Niemców, ale również nie byli w 100 procentach pewni mieszkańców Brzezin, choć Ci w zdecydowanej większości zdali egzamin ze swego patriotyzmu. Jednym z uczestników tajnego nauczania był brat p. Krystyny Wąs oraz panów J. i W. Gawlików, późniejszy prodziekan uniwersytetu w Opolu – prof. dr habilitowany Stanisław Gawlik. To dzięki Jego wielkoduszności i bezinteresowności na budynku w Brzezinach wmurowano tablice o treści:
„W tym domu, domu rodziny Lachmanów, w okresie okupacji hitlerowskiej mieściła się kwatera placówki „Bomba” Armii Krajowej. W latach 1940 – 1944 rodzeństwo Maria i Stanisław Lachmanowie prowadzili tu tajne nauczanie na poziomie szkoły średniej ogólnokształcącej”. Wdzięczni uczniowie. Brzeziny, 10 XI 2010r.
Skończyła się wojna, ale nie problemy. One teraz przybrały inny wymiar. Nieznany był los brata Mariana, trudna była sytuacja Stanisława, 33 letnia Profesorka znów stanęła wobec wielkich wyznań. Postanowiła dotrzeć do informacji dotyczących Braci. Wiadomości, które uzyskała, były dla niej tragiczne. Brat Marian – kurier tatrzański został złapany, potem więziony na Montelupich i w 1943r. stracony w Oświęcimiu. Brat Stanisław za swą działalność w AK musiał się ukrywać tym bardziej, że nadal walczył o niepodległość Polski. UB poszukiwało Go, a za „bandytę” Lachmana jak Go nazywano, wyznaczono wysoką nagrodę. Przez 11 lat, bo aż do 1956 roku, życie Profesorki i Siostry Heleny było koszmarem. Nie chciała wtajemniczać Rodziców w prawdę o bracie.
By utrzymać Rodzinę, od 1 IX 1945r. rozpoczęła Profesorka pracę w Państwowym Gimnazjum w Ropczycach. Sześć lat spędzonych w tej szkole to było ciągłe szykanowanie za przynależność do AK, zastraszanie różnymi metodami, niewyrażenie zgody na przeniesienie do Krakowa, w którym mogłaby doktoryzować się. Zgromadzone materiały do pracy z językoznawstwa pochłonęła wojna. Profesorka była często przesłuchiwana, a na lekcjach gościł tzw. czynnik społeczny, bo była objęta nadzorem UB.
Dom też nie był oazą spokoju, bo przeprowadzano częste rewizje. Ale mimo tych wszystkich trudności dawała z siebie wszystko – chciała bowiem uczyć i zarabiać. Wreszcie UB znalazło powód, by zwolnić niewygodną polonistkę. Zarzucono Jej, że uczy z prywatnego, niewłaściwego podręcznika. Było to przedwojenne wydanie „Historii literatury polskiej”. Później po przeglądnięciu – zwrócono Profesorce podręcznik, ale wręczono równocześnie zwolnienie z pracy z dniem 1 IX 1951r. Sytuacja dla Profesorki i żyjących z Rodziny stała się wyjątkowo trudna. Oprócz problemów finansowych towarzyszył Jej niepokój o życie najbliższych, a może i o swoje? Zrozumiałym po latach staje się Jej strach i nieufność. Czy to w Lesku, czy w Brzezinach trzeba było zawsze po przyjściu zamykać drzwi na klucz. Przeżycia spowodowały, że bała się wszystkiego i wszystkich, a drugiej strony gdy komuś zaufała i nie zawiodła się, to było to już uczucie na zawsze.
Od 1952r. udało się dla Profesorki znaleźć pracę w leskim liceum, dzięki rodzinie pp. Święchów. To właśnie tutaj spędziła najdłuższą i najlepszą część swojego życia. Była tu prawie 40 lat. Kim była?, można postawić pytanie, chociaż łatwiej i prościej byłoby odpowiedzieć, kim nie była. Z pewnością była tytanem pracy, mistrzynią w swym zawodzie. Na lekcjach wyczuwało się autentyczny patriotyzm. Dla Profesorki słowa S. Wyspiańskiego „Polska to wielka rzecz, podłość odrzucić precz” były świętością i życiowym drogowskazem. Lekcje, na których omawiała literaturę romantyczną, czy też późniejszą związaną z martyrologią naszego narodu, przepełnione były głębią uczuć patriotycznych. Potrafiła nawet zawiłą problematykę, wyjaśnić w sposób prosty i nie można było Jej nie słuchać. Swą wiedzą fascynowała, a postawą i czynami uczyła miłości do Ojczyzny, Boga i drugiego człowieka.
Była „duszą” życia kulturalnego w Lesku. Prowadziła chór, który w swym programie miał utwory ambitne, tzw. pieśni sercu bliskie np. Pobudka z 1863, Marsz żuawów, Marsz obozowy i wiele, wiele innych. Były też pieśni towarzyskie i okolicznościowe, które miały dostarczać wzruszeń, a czasem skłaniać do refleksji, Prowadziła zespoły recytatorski, teatralny i taneczny. To dzięki Profesorce mieszkańcy Leska i okolic mogli oglądać „Chatę za wsią”, „Niemców”, „Godzinę W”, „Wesele bieszczadzkie”, „Lesko w poezji, prozie i piosence”, wymieniam tylko niektóre. Przygotowywała akademie i wieczornice, te z potrzeby serca, ale też z nakazu, jak np. poświęcone gen. Karolowi Świerczewskiemu, czy rocznicy rewolucji październikowej. Poświęcała szkole i młodzieży cały swój czas. Próby różnych zespołów trwały do późnych godzin wieczornych. Przed maturą organizowała nieodpłatnie powtórki materiału. Wiele pracowała, może aż za wiele, ale nigdy nie narzekała na zmęczenie. Była metodykiem języka polskiego w powiecie, organizowała lekcje pokazowe. Po latach jej uczennica z Ropczyc, już jako wizytator kuratoryjny w Rzeszowie, wydała o Niej półżartobliwie taki sąd. Ona nawet jąkałę potrafiła doprowadzić do aktorskiej mowy (J. Kania – wspomnienie).
Współpracowała z miejska biblioteką, wygłaszając tam prelekcje. Przez 14 lat była opiekunką szkolnej biblioteki i tu również w różny sposób popularyzowała czytelnictwo. Uczyła też j. polskiego w liceum wieczorowym, które zostało zorganizowane przez Wojewódzka Komendę Milicji Obywatelskiej w Rzeszowie. Z tego typu dokształcaniem i biblioteką szkolną wiąże się moje wspomnienie. W książce A. Jedziniak na str. 31 jest moje zdjęcie. Jestem pochylona i coś piszę. Teraz po latach mogę powiedzieć – tam schowana za regałem pisałam prace kontrolne dla słuchaczy tego liceum, dyktowane mi przez Profesorkę. Bardzo to przezywała i często powtarzała: „Boże, co ja robię sama piszę i sama poprawiam”. Uważam, że to strach, a może też chęć pomocy uczęszczającym, doprowadzały Ją do tego, że działała wbrew sobie.
Pomagała finansowo uboższej młodzieży z Brzezin, płacąc należność za internat. Uczyła nie tylko jak czytać i rozumieć utwory, ale również jak żyć dla dobra Ojczyzny i drugiego człowieka. Była otwarta na potrzeby innych ludzi i taka postawę wrażliwości przekazywała swoim wychowankom. W 1974 przeszła na emeryturę i odtąd pracowała w niepełnym wymiarze godzin.
Głęboko wierząca, ale nigdy na pokaz, żyła Ewangelią na co dzień. Wiele jest osób, które pamiętają niepozorną postać Profesorki, śpieszącą co rano na Mszę Św., by tam w kąciku, dostrzegana przez Boga Najwyższego, mogła wyrazić swe dziękczynienie, a może też powierzać prośby i tajemnice?. Tak postępowała i w Ropczycach, czego dowodem są wspomnienia p. Juliana Kani „Nasza niezwykła nauczycielka ropczyckiej szkoły, rodaczka z Brzezin. Zapamiętałem Ją jako obrończynię krzyża. Stała po stronie młodzieży protestującej przeciwko przemieszczeniu krzyża ze ścian frontowych w klasach na boczne. Nie lękała się wstępować przed lekcjami do kościoła, kładąc zeszyty domowe czy klasówki, obok zgiętych kolan ”. Zawsze potrafiła być autentyczna i wierna swym przekonaniom.
Była niekwestionowanym autorytetem, cenioną, poważaną i wielokrotnie nagradzaną za pracę w szkole, środowisku i w AK. Najwięcej ceniła sobie te medale i ordery, które przyznał Jej rząd londyński. Podczas jednego pobytu pokazywała nam legitymację wydaną w Londynie, ale orderu wówczas w domu nie miała. Była m.in. odznaczona Orderem Polonia Restituta. Należy dodać, że siostra Helena była również trzykrotnie odznaczona medalem i krzyżami zasługi AK. Brat Stanisław był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami.
Cofnę się do roku 1956. Zbyt dokuczliwe i niebezpieczne stawało się ciągłe ukrywanie brata. Istniało ponadto realne zagrożenie, że Stanisław Nowakowski, bo pod takim nazwiskiem ukrywał się brat, może być wydany przez jednego z mieszkańców Brzezin, który jakimś sposobem dotarł do informacji o miejscu pobytu. Wówczas Profesorka namówiła Brata, by koniecznie ujawnił się. Pojechał więc do Ministra Spraw Wewnętrznych i choć rozmowa nie należała do łatwych i miłych, ale wreszcie mógł być Lachmanem i zacząć normalnie żyć. Podjął pracę w Studium Nauczycielskim w Radomiu. Należało się spodziewać, że zła passa dla rodziny Lachmanów już minęła. Ale niestety, koszmar ukrywania się wycisnął piętno na zdrowiu brata. Serce po tym co przeżył, było słabe. W 1977r. nie żyli już Rodzice i w tymże roku w Brzezinach zmarł Brat. Profesorka bardzo przeżyła jego śmierć. A za rok, gdy na Stolicę Piotrowa został wybrany kardynał Karol Wojtyła, ze smutkiem powiedziała mi „Brat nie doczekał tego, a tak bardzo by się cieszył, tym bardziej, że nie wierzył w przemiany w Polsce”. Zgodnie z Jego życzeniem został pochowany na cmentarzu w Brzezinach, bo chciał być tam, gdzie się urodził i gdzie spoczęli Jego żołnierze. Na tablicy nagrobnej jest epitafium z cytatem wybranym przez Profesorkę z pieśni J. Kochanowskiego „A jeśli komuś droga otwarta do nieba, tym co służą Ojczyźnie ”. Należy wierzyć, że S. Lachman po takim życiu i służbie, odszedł po najwyższą nagrodę do Pana.
Bezdyskusyjnym jest fakt, że cała rodzina pp. Lachmanów służyła Polsce.
Mieszkała Profesorka nadal w Lesku. Odwiedzała Siostrę i Szwagra i sam była odwiedzana. Spotykałam w mieszkaniu nad apteką p. Basię Salamon, p. Rettinger, odwiedzała ją profesorka Emilia Surowiak. Z pewnością wiele innych osób gościła Profesorka. I nagle znów zła wiadomość – siostra Helena potrzebuje opieki. Profesorka kolejny raz podjęła decyzję, która wymagała od Niej poświęcenia dla rodziny i na stałe wyjazdu z Leska. Bardzo ciężko było Jej rozstać się z miastem, z którym związana była przez prawie 40 lat. Tu przecież doświadczała wiele dobra, nie tylko ze strony krewnych, rodziny – pp. Święchów, czy Gużkowskich, ale jak mówiła ze strony dziś już nieżyjących śp. Inspektora p. Macieli, śp. dyrektorów liceum p. Tomasza Radłowskiego i p. Józefa Budziaka oraz profesorki S. Szkolnickiej (dzięki Bogu żyjącej). Wiele dobra doświadczała od pań z miejskiej biblioteki i wielu innych – absolwentów lub po prostu mieszkańców Leska.
Byłam jedną z licznych, które uporczywie namawiały Profesorkę, by pozostała wśród nas. Tutaj otoczona byłaby ludzką życzliwością i najwyższym szacunkiem, bo na taki zasłużyła sobie. Ponadto zdawałam sobie sprawę, że zdrowie Profesorki po tych przeżyciach jest coraz słabsze. Moje argumenty nie przekonywały Ją, bo znów odezwała się wola i konieczność służenia siostrze i szwagrowi. Ponadto zmuszona była do sprzedania mieszkania, by oddać rzekomo wcześniej zaciągnięty dług. Wyjechała stąd, ale myślami i sercem pozostała tu na zawsze. Kolejny raz całkowicie poświęciła się najbliższym, żyjącym osobom, służąc Im we wszystkim, bez względu na swój stan zdrowia. Kolejny raz cios spadł na Nią w 1989 r. w grudniu – raniąc bardzo dotkliwie – w ciągu jednej doby umarli Ci, dla których opuściła Lesko. Mieszkanie sprzedała w 1992r. i odtąd nie przyjeżdżała już tutaj.
Od momentu gdy już była sama, przytłoczona problemami i wymagająca pomocy – odwiedzaliśmy Ją z Mężem co m-c. Pomagaliśmy załatwiać różne sprawy. A potem czas spędzony w domu poświęcony był na drobne prace porządkowe i rozmowę. Profesorka pytała o Lesko, o liceum i o różnych ludzi. Tu nadal tkwiła korzeniami. Pytała mnie, jakie utwory i jak omawiam. A gdy kanon lektur został rozszerzony o literaturę łagrową i można było analizować utwory G. H. Grudzińskiego, W. Szołochowa i innych i o tym informowałam Profesorkę, to wzruszenie i wypieki na Jej twarzy mówiły, że wreszcie nadszedł czas, by prawda o Golgocie Wschodu została nagłośniona, a jej ofiary zrehabilitowane. Wypowiadała się też na tematy polityki i polityków, zadziwiając dojrzałością i dalekowzrocznością sądów. Trzykrotnie jechaliśmy do Brzezin niespodziewanie, po otrzymaniu telefonu, że prosi nas o to Profesorka. Dwukrotny wyjazd był związany z przyjazdem z Mielca Chóru „Melodia”. Jego uczestnicy po Mszy Św. i odwiedzeniu grobu Ich założyciela, gościli w domu Lachmanów. Robiliśmy wtedy większe zakupy, by przygotować poczęstunek. Natomiast trzeci wyjazd był związany z przykra sprawą. Profesorka miała stawić się w Sądzie, by zrzec się domu na rzecz jednego z krewnych. Zaznaczam, nie był to nikt z Leska. Po raz pierwszy widziałam Ją biedną, bezradną, płaczącą, bo obawiała się, że skończy w domu starców. Tłumaczyliśmy z Mężem, że nie wierzymy w taki czarny scenariusz, ale strach był strachem. Bała się urzędów i urzędników, a ten Jej lęk miał uzasadnienie we wcześniejszych przeżyciach.
Podczas jednego pobytu odwiedziło Profesorkę dwóch panów, jeden z Min. Rolnictwa, a drugi Profesor z Uniwersytetu z Wrocławia. Chyba był to p. Bieszczad. Obaj uczniowie z Ropczyc. Odwiedzali swą polonistkę z potrzeby serca, szacunku, a może i jakiegoś długu wdzięczności. Ostatni raz byliśmy u Profesorki na początku marca 1996r. Była wówczas bardzo słaba, cierpiąca – z ropiejącą, otwartą raną na nodze. Doktor był wcześniej, ale nie wchodził w rachubę szpital, bo chyba Profesorka nie chciała zostawić domu. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. I znów telefon z tragiczną wiadomością 26 III 1996r. Profesorka zmarła. Odeszła osoba bardzo mi bliska.
Pięknie mówili o Profesorce w czasie Mszy Św. pogrzebowej miejscowy Proboszcz, ks. Putyra – były uczeń, a później prof. T. Kurcoń. Ileż ciepła jest we wspomnieniach p. Grażyny Skrajny, H. Giżyckiego, T. Napory, A. Jedziniak i wielu innych. Odwołam się znów do wspomnień Absolwenta z Ropczyc p. Kani „Maria Lachman była duszą środowiska ropczyckiej młodzieży i nauczycieli. Potrafiła w tych czasach, kiedy to programy nauczania i wychowania wciągnięto w służbę ideologii marksistowsko-stalinowskiej – uczyć patriotyzmu i wychowywać w duchu prawdy a piesze wędrówki do rodzinnych Brzezin (ok. 20 km) były niezapomnianymi lekcjami polskości”
Jedno jest pewne, bezdyskusyjne – śp. M. Lachman to nietuzinkowy Polak, nietuzinkowy katolik, nietuzinkowy nauczyciel, a przy tym osoba o niezwykłej pokorze i skromności. Całe swe życie uczyniła służbą najwyższym, uniwersalnym wartościom. Dramatyczne losy ludzi w czasie wojny i po jej zakończeniu nie oszczędziły osoby Profesorce bardzo bliskiej. Nigdy już nie założyła rodziny – wybrała samotność.
A jak żyła w Brzezinach? Tak jak w Lesku – bardzo, bardzo skromnie. Nie przywiązywała nigdy wagi do spraw materialnych. Na stole były różańce i zawsze coś do czytania, rzadko do jedzenia. Karmiła duszę , rzadziej ciało. Część emerytury przeznaczała na pomoc zgromadzeniom zakonnym, szczególnie kontemplacyjnym oraz na Msze Św. Odnowiła też wszystkie nagrobki rodziny. Obecnie na cmentarzu są nowe. Na tablicy Profesorki oprócz daty urodzenia i śmierci jest napis – „Profesor Polonistyki zasłużona wychowawczyni wielu pokoleń młodzieży, żołnierz AK, tajnego nauczania odznaczona wielokrotnie.” Profesorka ma pomnik najtrwalszy, bo w ludzkich sercach, czy wszystkich? Chciałabym, by tak było.
Swoją wypowiedź zakończę fragmentem z artykułu, który napisałam w 2003r. „Kochana Profesorko, patrzysz na pewno z przerażeniem na dzisiejszą, polską rzeczywistość, na dzisiejszy świat i ludzi. Wiem, co byś teraz nam powiedziała, Twoja postawa była zawsze jednoznaczna i bezkompromisowa, bo Twój świat wartości się nie zmieniał. Jak na polskich sztandarach napisane było w Twym życiu hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Phil Bosmans napisał: „Mały człowieku, dla mnie jesteś wielkim. Masz ręce, aby dawać, śmiejesz się i ludziom jesteś bliski, jesteś po prostu człowiekiem, to twoja wielkość”. Taką właśnie była profesor Maria Lachman, legenda powojennego Leska. Mówię o tym moim uczniom, wychowankom ZSER w Lesku i ośmielam się przypomnieć mieszkańcom Leska.
Pragnę, by Tę szlachetną postać, ocalić od zapomnienia Ocalić od zapomnienia, póki my żyjemy.
Danuta Paszek